Quo vadis Marcelku?
Spokojna
lutowa niedziela nie zapowiadała niczego spektakularnego. Było już grubo po
godzinie dwudziestej kiedy obładowana torbami z pustymi pojemnikami po
jedzeniu, szłam na przystanek busów przy małej Galerii Europie. Rzeszów, jak
zawsze w niedziele, świecił pustkami. Jedyny większy ruch jaki zauważyłam był
właśnie na parkingu, na który doszłam powolnym krokiem. Udałam się na to samo
stanowisko co zawsze. Stamtąd odjeżdżał bus do Stalowej Woli, który w każdą
niedzielę był dla mnie ratunkiem i jedyną deską pomocy. Dzięki niemu nie
musiałam siedzieć na obskurnym dworcu głównym godzinę i czekać wśród przemiłych
panów żuli na autobus do mojej wioski. Tak więc kiedy tak sobie czekałam aż,
któryś z kierowców otworzy samochód zauważyłam, że stanowisko jest puste. Nie
było ani busa ani kierowcy. Nie powiem, że przyjęłam to ze stoickim spokojem.
To nie w moim stylu. Wręcz przeciwnie. Jak zawsze zaczęłam siać panikę w głowie
i już widziałam siebie na wyżej wspomnianym dworcu. Zmarznięta i zdesperowana.
Jednak zdrowy rozsądek przyszedł szybciej niż zawsze i jakimś cudem uspokoiłam
myśli. Całkowicie spokojna zrobiłam się kiedy na stanowisko szybko podjechał
zielony Marcelek. Kierowca od razu otworzył drzwi i ludzie zaczęli wchodzić. Z przyzwyczajenia
i wewnętrznego nakazu bycia kulturalną wchodząc powiedziałam suche ,,Dzień
dobry’’. Może i mój głos nie był śpiewający, ale niemiły także nie. Wykrzesałam
z siebie tyle ile mogłam po ośmiogodzinnym przerzucaniu kartonów z ciuchami.
Przemiły pan kierowca nie skwitował tego niczym. Nie miałam sił na przewracanie
oczami dlatego od razu przeszłam do prośby o bilet. Okazało się, że zdrożały
więc czym prędzej sięgnęłam do portfela. Kierowca nadal siedział cicho i czekał
aż wygramolę dodatkową złotówkę. Podziękowałam ładnie za bilet i zajęłam
pierwsze miejsce przy oknie. Co chwilę ktoś otwierał i zamykał drzwi, kupował
bilet i zajmował miejsce. Bus ruszył dokładnie o godzinie 20.28. Skąd ta
precyzja? Z ciekawości spojrzałam na telefon. Kiedy powoli toczyliśmy się do
drogi głównej nagle kierowca zahamował. Do busa wgramolił się młody chłopak, na
oko po dwudziestce. Po przywitaniu się z kierowcą usłyszał tylko ,,Na styk
przychodzisz chłopie?’’. Agresja buchnęła niczym płomień. Po minie widać było,
że chłopaczyna był zdezorientowany i nie
dziwota dlaczego. W końcu Marcelek powinien opuścić stanowisko punktualnie, a
nie dwie minuty szybciej. Powiedział to
kierowcy jednak ten, jak można się domyślić, nie powiedział już nic. Kolejne
pięć kilometrów minęło w miarę spokojnie. No może prócz kilku gwałtownych
hamowań, ale to jeszcze można przeżyć. Akcja nabrała tempa w Trzebownisku.
Kierowca zaświecił światło w busie, a mi światło zapaliło się w głowie. Oho!
Będzie ciekawie, tak właśnie pomyślałam. I nie myliłam się
- Ty chłopie! Te nogi z tego podłokietnika to sobie weź! Tak, do Ciebie mówię.
Ty na końcu. Dam Ci szmatkę i będziesz czyścił- zagrzmiał swoim basem.
Dodał coś jeszcze o tym, że to on zawsze czyści te nieszczęsne podłokietniki. Suma sumarum, miał chłop rację. Trzeba umieć zachowywać się w każdym miejscu. Do głowy przyszła mi wtedy myśl, że w tym małym autobusie chamstwo objawiło się już u dwóch osób na osiem. Niezły wynik. Upomniany chłopaczek nie powiedział nic. Pewnie było mu głupio. Albo po prostu to zlał, tego nie wiem. Dalsza część podróży minęła bezkonfliktowo. Nikt się nie oddzywał, kierowca powrócił do stanu pierwotnego i był cicho. Kiedy zbliżał się mój przystanek wstałam z siedzenia i podeszłam do drzwi. Kierowca spojrzał na mnie, ja na niego. Nie zaiskrzyło. Wychodząc powiedziałam ,,Dziękuję i dobranoc’’. A kierowca odpowiedział! Taka niespodzianka. Może te Marcelki nie takie złe?
Dodał coś jeszcze o tym, że to on zawsze czyści te nieszczęsne podłokietniki. Suma sumarum, miał chłop rację. Trzeba umieć zachowywać się w każdym miejscu. Do głowy przyszła mi wtedy myśl, że w tym małym autobusie chamstwo objawiło się już u dwóch osób na osiem. Niezły wynik. Upomniany chłopaczek nie powiedział nic. Pewnie było mu głupio. Albo po prostu to zlał, tego nie wiem. Dalsza część podróży minęła bezkonfliktowo. Nikt się nie oddzywał, kierowca powrócił do stanu pierwotnego i był cicho. Kiedy zbliżał się mój przystanek wstałam z siedzenia i podeszłam do drzwi. Kierowca spojrzał na mnie, ja na niego. Nie zaiskrzyło. Wychodząc powiedziałam ,,Dziękuję i dobranoc’’. A kierowca odpowiedział! Taka niespodzianka. Może te Marcelki nie takie złe?
Jestem za tym by zwracac uwage. Brawo dla kierowcy. I tez staram sie zawsze mowic dzien dobry i do widzenia.
OdpowiedzUsuńNapiszę wprost. Nie ma opcji na jakieś akapity?
OdpowiedzUsuńZmienię to w kolejnym wpisie :)
UsuńNajważniejsze, że cel osiągnięty i dojechałaś na miejsce :)
OdpowiedzUsuńKierowca mistrz haha... Ciekawa historia ;)
OdpowiedzUsuńprzygody z Marcelem <3 aż się swojsko na serduszko zrobiło, bo też korzystam z usług tego przewoźnika :')
OdpowiedzUsuńŻycie pisze najlepsze historie.
OdpowiedzUsuń